Dom Czterech Wiatrów

Nowy produkt

– zbiór opowiadań (format A5, oprawa miękka – mat, wersja klejona, s. 236, ilustracje: Jagoda Sławnikowska, korekta: Magdalena Łubkowska, opracowanie, skład, projekt okładki: Krystyna Wajda, druk: PRINT GROUP Sp. z o.o. Szczecin, wydawnictwo: KryWaj Krystyna Wajda, Koszalin 2024, ISBN 9788367877336).

Więcej szczegółów

45,00 zł

Opis

Ilość stron 236
Format 14,8/21
Rodzaj oprawy miękka

Więcej informacji

„Dom Czterech Wiatrów” – zbiór 25 opowiadań wzbogaconych ilustracjami Jagody Sławnikowskiej – wnuczki autora. Są to opowiadania zawierające elementy grozy, tajemniczości i opisy zdarzeń z pogranicza snu i jawy. Niektóre zawierają także cechy ludowych opowieści o duchach, strachach i rzeczach niewyjaśnionych. Ludzie lubią się bać, lubią różne opowieści, które potrafią działać na wyobraźnię czytelnika. Lektura na długie wieczory, kiedy za oknem wieje wiatr i pada deszcz, a pod okno podchodzą strachy z głębi nocy.


Fragment tytułowego opowiadania

… Gralewicz powtórnie zaparł drzwi deską i usiadł na swojej prymitywnej pryczy, pociągnął łyk z manierki. Dorzucił do ognia dwa polana, żeby paliło się jak najdłużej. Z plecaka wyciągnął cienki płaszcz przeciwdeszczowy, owinął się nim. Pod głowę podłożył plecak. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Za oknem była głęboka noc. Wiatr zawodził w szparach, jęczał jak pokutująca dusza grzesznika. Deszcz miarowo stukał w dach karczmy, w resztki wybitych szyb. Nie wiedział, jak długo spał. Coś go nagle obudziło, sam nie wiedział, czy to gwałtowniejszy podmuch wiatru za oknem czy coś innego. Kiedy otworzył oczy, ogień w kominie przygasał. Usłyszał cichy skowyt psa. Brutus najwyraźniej czegoś się bał. Gralewicz w jednej chwili oprzytomniał. Rozejrzał się po izbie. Coś było nie tak, ale co? Rozglądał się po izbie, ale niczego jeszcze nie zauważył. Nagle w kominie coś zaszumiało i ogień buchnął, oświetlając całe wnętrze karczmy. To, co zobaczył, zmroziło go. Z kandelabra zwisał konopny sznur, a na tym sznurze dyndał wisielec – trup Żyda karczmarza. W szarym, połatanym chałacie, w jarmułce na głowie. Oczy miał zamknięte, jego twarz była blada jak papier. Na ciężkim, dębowym stole stała czarna trumna. Paliły się cztery długie, woskowe świece stojące w rogach trumny. Gralewicz poczuł, jak serce ucieka mu do gardła. Trumna stojąca na stole była pusta. Zrozumiał, że ta trumna nie jest dla wisielca, tylko dla niego. Za oknem wył wiatr, ciężkie krople deszczu stukały w obluzowane dachówki. W kominie trzaskał ogień. Sznur, na którym kołysał się wisielec, skrzypiał jednostajnie. Gralewicz patrzył i nie wierzył swoim oczom.
– To sen czy jawa? Co to wszystko znaczy?
Pies przywarł do jego pryczy i cicho skomlał ze strachu. Gralewicz bał się poruszyć na swoim legowisku. Patrzył na twarz wisielca, nie mogąc oderwać od niej wzroku. W pewnym momencie wisielec otworzył oczy i spojrzał na niego martwym wzrokiem. To spojrzenie przewierciło go na wylot, przykuło do pryczy. Nie mógł się poruszyć, cały był jak sparaliżowany. Nie wiedział, jak długo to trwało. W końcu jakoś z trudem się podniósł i wtedy pociemniało mu w oczach. Opadł bezwładnie na swoje posłanie i poczuł,
że leci w jakąś głęboką, ciemną otchłań…