Bez retuszu

Nowy produkt

– proza (14,8/21, oprawa miękka – połysk, wersja klejona, s. 178, zdjęcia na okładce: Piotr Szczerba „wolski orzeł”, opracowanie, skład, projekt okładki: Krystyna Wajda, druk: PRINT GROUP Sp. z o.o. Szczecin, wydawnictwo: KryWaj Krystyna Wajda, Koszalin 2024, ISBN 9788367877701).  

Więcej szczegółów

45,00 zł

Opis

Ilość stron 178
Format 14,8/21
Rodzaj oprawy miękka

Więcej informacji

„Bez retuszu” – to dziesiąta już pozycja książkowa w literackim dorobku Stanisława Białonia z miejscowości Łużna. Obecna książka to zbiór sześciu opowiadań ułożonych chronologicznie do czasu w jakim te wydarzenia miały miejsce. Każde z opowiadań opisuje inną historię. Każde ma swój własny tytuł, więc ktoś zapyta: Skąd pomysł na taki tytuł książki? Jeśli jednak zagłębicie się w treść poszczególnych opowiadań, zapewne dojdziecie do wniosku, że mają one w sobie bagaż wydarzeń, które często pomijamy lub lekceważymy. Jedne są wypaczone przez wojnę, inne przez obyczaje, a jeszcze inne przez zwykłą głupotę. Są i takie, gdzie człowiekowi wydaje się, że jest wybrańcem losu. Pierwsze dwa opowiadania, to krótka historia wojaka na tle galicyjskich wydarzeń w czasie I wojny światowej i jego szczęśliwy powrót do domu. W drugim opowiadaniu przedstawione są klimaty życia wiejskiego w okresie Młodej Polski, gdzie folklor przeplata się z brutalnością, a tradycja z głupotą. Kolejne dwa opowiadania przenoszą nas na Śląsk i pokazują tamtejsze realia widziane okiem przyjezdnego oraz specyfikę pracy górników. Opowiadanie zatytułowane „Na spółdzielczym etacie” odsłania jak wyglądało życie społeczności w czasach propagandy sukcesu. Ostatnie pt. „Dziunek" to historia młodego człowieka dorastającego w środowisku leśników, jego prób utożsamiania się z tym otoczeniem i finisz tych poczynań.

Z wiejskiego podwórka – fragment

… Pamiętam z wczesnego dzieciństwa jeszcze jedną kobietę. Mieszkała tuż przy granicy z naszą wioską w krytej słomą, jednoizbowej chacie z szarymi ścianami koloru błota. Miała dwa małe okienka, a każde z nich składało się z czterech – może piętnastocentymetrowych – kwadracików szkła. Te okienka kiedyś były częścią jeszcze starszej dymnej chaty, jedynej, jaka istniała na tym terenie jeszcze kilkanaście lat temu w innym zakątku tej części wiejskiego przysiółka. Teraz wpuszczały nieco światła do tej biednej chaty od wschodniej i południowej strony. Niewielki chruściany płot, przylegający do wschodniej ściany chałupy, ochraniał kilka kępek floksów i innych bylin przed ingerencją kur. Wiejska ścieżka, która łączyła obie te wioski, prowadziła tuż pod jej oknem. Przechodząc obok niej, miało się wrażenie, jakby natrętnego najścia na czyjeś podwórko i dla wielu niewiadomym było, kto na kim się wspierał, płot na chacie, czy chata na płocie. Owa kobieta o imieniu Stefania, o której mówiono potocznie Stefka Kasprzonka, jako że jej ojciec miał na imię Kacper, urodzona w 1897 r. była trzecim dzieckiem spośród sześciorga potomstwa, z którego tylko troje dożyło pełnoletności. Po śmierci rodziców, z braku środków do życia, szukała wsparcia wśród życzliwych mieszkańców wsi, a przy okazji odpustów w okolicznych parafiach, można ją było spotkać przy tamtejszych kościołach. Tragicznym zbiegiem powojennych okoliczności, mając 34 lata, urodziła dwóch synów i teraz już całkowicie była zależna od wsparcia innych. Urodziła ich sama w polu, bez niczyjej pomocy, na skraju miedzy, podczas obrabiania motyką swoich zagonów, liczących ledwie kilkanaście arów. Sama odebrała swój poród, a noworodki przyniosła w zapasce do domu, stojącego o kilkadziesiąt metrów. Już nie mogła zostawić ich na dłużej bez opieki i iść w cudze zagony dla zarobienia koszyka ziemniaków, odrobiny mąki czy jakichś łachów do okrycia. Jednak nie mogła też zaniedbać prac w polu, gdy przychodził czas zbiorów. Wstawała wcześnie rano ze swego zbitego z desek, wysłanego owsianą słomą barłogu przykrytego lnianym prześcieradłem, szarym jak te ściany, bo pranym jedynie w wodzie i miętolonym na ręcznej blaszanej praczce. Zbierała z klepiska resztki słomy wykopanej nogami podczas snu i klękała do porannej modlitwy przed niewielkim obrazem Matki Boskiej Bolesnej, w sercu której tkwiło siedem wbitych sztyletów. To, o co prosiła w swej porannej modlitwie, było ich wspólną tajemnicą…