Obniżka! Groszkowa sukienka Zobacz większe

Groszkowa sukienka

Nowy produkt

– proza (14,8/21, miękka – mat, wersja klejona, s. 408, rysunek na okładce: Maria Ferenc, opracowanie, skład, projekt okładki: Krystyna Wajda, druk: PRINT GROUP Sp. z o.o. Szczecin, wydawnictwo: KryWaj Krystyna Wajda, Koszalin 2020, ISBN 9788366638402)

Więcej szczegółów

46,00 zł

-10,00 zł

56,00 zł

Opis

Ilość stron 408
Format 14,8/21
Rodzaj oprawy miękka

Więcej informacji

"Groszkowa sukienka" – debiutancka powieść Marii Ferenc napisana na podstawie zachowanych pamiętników, które autorka prowadziła od szesnastego roku życia. Treść książki oparta jest na wspomnieniach z okresu od 1969 do 1971 roku. Całość składa się z pięciu rozdziałów: Wczorajszy dzień, Wakacje, Szósty zmysł, Przebudzenie, Smaki dojrzałości. Eliza – główna bohaterka – opuszcza rodzinny dom w celu zdobycia wykształcenia w szkole średniej w Mławie. Przed wyjazdem składa mamie obietnicę, że wróci ze świadectwem dojrzałości. Dla młodej dziewczyny droga do matury okazuje się usłana wieloma przygodami miłosnymi. Eliza zakochuje się. Czuje, że to pierwsza i jedyna miłość. Jednak boi się, że przeszkodzi jej w osiągnięciu celu. Książka zawiera wiele ciekawych opisów polskich Tatr czy miast i rozterek bohaterki związanych z poznawaniem uczuć. Napisana jest prostym językiem z domieszką poezji. Adresowana do dojrzałego czytelnika. Jest to pierwszy tom wspomnień. Kolejny – dotyczący Londynu – pisze się.
W dedykacji zamieszczonej na pierwszych stronach książki autorka pisze: Książkę dedykuję wszystkim, którzy kształtowali życie Elizy. „Groszkowa sukienka” jest powieścią opartą na faktach. Dla zachowania prywatności zmieniłam imiona bohaterów oraz lokalizację niektórych wydarzeń. Tematem jest miłość. Zdawałoby się temat przereklamowany, niemodny, a jednak nadal ważny w życiu każdego człowieka. Każda miłość jest wielka, lecz najdłużej w pamięci zostaje ta pierwsza.

Fragment:

"... – Wszystko w porządku?
- Nie - odpowiedziała mu.
Kiedy wypadło na niego i wyszedł z jedną z dziewcząt, a po powrocie zobaczyła ich radosne miny, zatrzęsło nią. Nie wytrzymała. Szepcząc mu do ucha, zapytała, czy się z nią całował.
– A ty?
– Nie.
– Przecież to zabawa. Baw się.
Nie wierzyła własnym uszom. Tym razem nie poczuła żalu, lecz wściekłość.
– Muszę natychmiast wyjść – pomyślała. – Inaczej rzucę się na niego z pięściami.
Wstała. Zrobiła ruch w kierunku drzwi. Bartek złapał ją za rękę.
– Skarbulek, gdzie idziesz?
– Do łazienki. Zaraz wrócę.
Zamiast pójść do łazienki, wyszła z domu. Zaczęła biec. Rozszczekały się za nią okoliczne psy. Wólka leżała dość daleko za miastem. Była jakby wiejską dzielnicą. Ciemna noc i przydrożne krzaki szybko zmieniły jej złość w strach. Rozglądała się chaotycznie. Nigdzie nie widziała żadnego światła. Pędziła przed siebie na oślep. W pewnym momencie zorientowała się, że jest na jakimś polu. Pobłądziła. Przystanęła. Rozejrzała się. Z daleka usłyszała samochód. Reflektory oświetliły szereg przydrożnych drzew. Z duszą na ramieniu popędziła w ich kierunku. Potknęła się. Wpadła w dołek. Zabolała ją noga. Kuśtykając, starała się iść jak najszybciej. Słysząc z daleka nadjeżdżające samochody, schodziła z jezdni. Kryła się w rowie lub za drzewami. Nocą samotna dziewczyna stanowiła zbyt dużą pokusę. Nieraz słyszała o gwałtach. Była tak przerażona, że kiedy zdyszana wpadła do swojego pokoju, wskoczyła do łóżka w ubraniu. Naciągnęła kołdrę na głowę. Szczęśliwa, że jest bezpieczna, nie zdążyła pomyśleć, co zrobiła. Usnęła natychmiast.
Gdy otworzyła oczy, było już widno. W okno zaglądało słońce. Nad sobą zobaczyła Bartka i Belmonda. Przyglądali się jej. W milczeniu wlepiła wzrok w sufit. Pierwszy odezwał się Belmondo. Nie słuchała, co mówi. Bartek usiadł na brzegu łóżka ze zwieszoną głową. Milczał.
– Czy nie powinieneś już być w jednostce? – zapytała spokojnym głosem.
– Dzisiaj to nieważne. Nie jestem już szarakiem, którego pilnują. Jeśli wczoraj nie zauważono mojej nieobecności, dziś nikogo nie obchodzę. Jest niedziela. Wszyscy są poza koszarami.
Belmondo podszedł do okna. Coś mówił, stojąc do nich plecami. Eliza usłyszała ostatnie zdanie.
– Nie wiem, co gracie. Nie znam tych nut. Idę na autobus. Bartek, nie musisz wracać. Rozmów się z moją siostrzyczką. Nie możecie tego tak zostawić.
Bartek się nie odezwał. Nadal siedział ze zwieszona głową. Wyglądał jak zbity pies. Z jego oczu zniknęły fajerwerki. Z jego ust nie płynęły dowcipy. Stracił gdzieś „mojaś ty”, „kocham, kocham”. Wszystko pękło jak bańka mydlana. Zniknęło.
Eliza wstała z łóżka.
– Przyjechaliście razem. Wrócicie razem. Przebiorę się. Uczeszę. Odprowadzę was na autobus.
Po drodze Belmondo usiłował przekonać Bartka, że powinien zostać. Bartek milczał. Eliza również. Gdy podjechał autobus, ugięły się pod nią nogi. Tak samo jak w tańcu na studniówce. Czuła, że też pęka. Jak ta bańka mydlana.
– Boże, co ja zrobiłam? – pomyślała. – Jak to naprawić?
Belmondo wycałował ją w oba policzki. Wskoczył do autobusu. Bartek wziął jej dłoń. Przycisnął do ust.
– Chciałbym cię przeprosić. Na Boga, nie wiem za co.
Pociemniało jej w oczach. Zachwiała się. Uchwycił ją. Przytulił.
– Nie jedź. Zostań. Przepraszam – wyszeptała ze łzami w oczach..."