Katedralne mgły

Nowy produkt

- powieść (14,6/20,5 oprawa miękka – połysk, s. 290, projekt okładki - Piotr Mancewicz, obraz wykorzystany do projektu okładki - Malwina Kostanek, zdjęcie autora - Magdalena Opieka, opracowanie, skład – Krystyna Wajda, druk GS Media Wrocław, wydawnictwo KryWaj Krystyna Wajda, Koszalin 2018, ISBN 9788365651808)

Więcej szczegółów

30,00 zł

Opis

Ilość stron 290
Format 14,6/20,5
Rodzaj oprawy miękka

Więcej informacji

„Katedralne mgły" - debiutancka powieść Huberta Okonowicza z miejscowości Sławoborze, autora wcześniej wydanej sztuki pt. „Uwolnić ołówki" (KryWaj 2017). Książka dedykowana Zuzannie. O swojej powieści autor pisze: „Katedralne mgły” to zderzenie dwóch światów. Czytelnik obserwuje klasyków, którzy walczą
o przetrwanie w świecie  współczesnej sztuki bez granic. W opozycji do nich stoją rewolucyjni przedstawiciele nowoczesnej kultury. Odmienność ich charakterów sprawia, że czytelnik jest świadkiem zderzenia najróżniejszych poglądów
i wartości. Jednak przeszłość, która ukształtowała postacie nie daje o sobie zapomnieć. Tłem dla wydarzeń jest Gdańsk, który wraz z tokiem powieści staje się jednym z bohaterów.
Polecamy.


Fragmenty:

… Teraz nie było ani jednej chmury i doskonale widać było gwiazdy. Małe punkciki wypełniały przestrzeń ponad nim i sprawiały, że miał ochotę się przejść. Podpierając się, wstał.
     – A ty gdzie? – Roman podniósł głowę.
     – Przejść się idę.
     – Przejść się – powiedział ironicznie. – Mógłbyś coś zarobić na flaszkę.
     – Jak zarobię, to kupię.
     Było późno, więc spacerujący ludzie zniknęli. Dlatego też Drzewicki postanowił powędrować w stronę Długiego Targu. Szedł przez ulicę Mokrą i Grząską, a na Długi Targ wszedł przez Kuśnierską. Tak jak podejrzewał, nie spotkał zbyt wielu spacerujących ludzi. Zapiął szczelnie kurtkę i wsadził ręce w kieszenie. Dotarł do celu. Na budynkach porozwieszane były świąteczne ozdoby, które pojawiły się tutaj już na początku grudnia, co dla Drzewickiego było czymś głupim. Oto był świadkiem rodzenia się tandety. Jak inaczej nazwać miał to, że coraz więcej czasu ludzie spędzali na doskonaleniu się. Po co? Aby przypodobać się innym? Aby tamci byli zazdrośni? I do czego miało to prowadzić? Zaczął o tym intensywnie myśleć. Po raz kolejny.
     Wiedział, że jeśli decyduje się na życie jako bezdomny, nie będzie mu łatwo i nachodzić go będą kryzysy i złe myśli. W ostateczności może lepiej cierpieć w ten sposób, niż popełnić samobójstwo, jak planował na początku. Jeśli miał pokutować za to, co go spotkało, to być może właśnie życie bezdomnego było dla niego karą od Boga? Istotnie, może było mu to potrzebne, bo dopiero teraz zaczął dostrzegać prawdę, która otaczała ten świat. Dzisiejsza prawda jest czymś, na czym ludzie dokonali zbiorowego gwałtu, aby podporządkowywać swoje racje jej, a nie przyjmować tego, o czym ona mówi.
     I właśnie to widział Drzewicki w światełkach i ozdobach. Fałsz. Ludzie, którzy pędzą nigdy nie dostrzegą tego, co dzieje się przy nich. Zatracają się w coraz bardziej zaplątanym czasie. Drzewicki doskonale wiedział, że sami go komplikują. Jego wcześniejsze życie skupione było przez cały czas wokół myśli o stworzeniu doskonałości wokół siebie, nie dopuszczał najmniejszego błędu, a gdy ten się pojawił…
     Mikołaj spojrzał na wieżę ratusza. Dochodziła dwudziesta trzecia. Było dosyć późno, ale nie na tyle późno, żeby nie dostrzegać ludzi chodzących za rękę, śmiejących się, podziwiających doskonale udekorowaną choinkę czy popijających grzane wino w okolicznych restauracjach i knajpach.
     Wszędzie zalegał śnieg, który przyklejał się do jego butów. Mikołaj poszedł w stronę Bramy Zielonej. Tym razem było tam cicho. Za późna godzina i za zimno, aby stali tam muzycy, którzy w ten sposób zarabiali na swoje potrzeby. Bez wątpienia, Gdańsk był jednym z najbardziej muzycznych polskich miast. Nieustannie spotkać można tu było wiolonczelistów, gitarzystów, skrzypków i wirtuozów oraz amatorów innych instrumentów, a rozlokowani oni byli nie tylko na całym Długim Targu, ale także na ulicy Piwnej, Mariackiej, Tkackiej czy Szerokiej, nie wspominając już o Długim Pobrzeżu, na które właśnie wchodził Drzewicki…

. . .

     … Chłopak odszedł od sztalugi i stanął na środku pokoju.
     – No dobra, to idę.
     – Jasne. Ja jeszcze będę malować. Gdybyś wracał i chciał jeszcze zajść, to wejdź… Jeśli zobaczysz światło w oknie – powiedziała Lidia i zwiesiła głowę.
     – W porządku? – Rupert zrobił krok w jej stronę.
     Dziewczyna poprawiła ręką swe miodowe włosy i pokiwała niepewnie głową.
     – Po prostu dzisiejsza Wigilia… Moja rodzina…
     Chłopak z wahaniem przybliżył się do dziewczyny. Delikatnie klepnął ją w ramię.
     – Spoko, będzie dobrze – nie znał innych słów, które mógłby teraz wypowiedzieć.
     – Też mam taką nadzieję.
     Lidia poczuła w głowie lekką pustkę. Była zmieszana. Potrzebowała wsparcia po wieczorze ze swoimi zarozumiałymi rodzicami, przechwalającym się bratem, siostrą, która nie potrafiła się odezwać w odpowiednim momencie i biednym dziadkiem. Odwróciła się po- woli w stronę chłopaka. Nie znała jego reakcji, ale postanowiła się do niego niezobowiązująco przytulić. Powoli wtuliła głowę w jego pierś. Oparła ją o czerwoną bluzę, która, spod rozpiętej kurtki, raziła swym kolorem. Chłopak wyobraził sobie, że przytula Monikę.
     – Idź już – powiedziała cicho.
     – Dobrze.
     Wciąż trwali w uścisku. Lidia podniosła głowę, aby spojrzeć w ciemne oczy chłopaka. Ten pochylił się nieco. Jego dłonie powędrowały na kark dziewczyny.
     Po raz pierwszy w życiu Rupert nie poszedł na pasterkę…